Rok 2016 to biegowe zaskoczenie. Moje starty były nieliczne, jednak owocne i mocno zapadające w pamięci. Rok ten był dla mnie przełomowy. Stałam na rozstaju dróg, miotałam się, napalałam. Teraz mądrzejsza o te 365 dni czuję wewnętrzny spokój. Wszystko się klaruje.
To był wyjątkowy rok. Trzeci biegowo. Pierwszy był nieco wycofany. Pierwsze starty ostrożne, 5-kilometrowe, pomimo dłuższych biegów treningowych. Drugi hulaszczy. Wielkie nadzieje zakończone bądź co bądź krótką, acz intensywną kontuzją. Ten trzeci, czyli 2016 to rok świadomości treningowej. Z pokorą z wielu rzeczy zrezygnowałam. No właśnie po co? Pewnie po części po to, aby dać sobie czas na odzyskanie zaufania do swojego ciała. Żeby znów poczuć radość ze startów.
Rok 2016 przebiegałam cały! Dosłownie nie przypominam sobie tygodnia bez chociaż 1 czy 2 treningów biegowych. Zrezygnowałam z biegania z Endomondo. Zatem nie liczcie na zatrważające kilometraże. Poza codziennością w tym roku zdarzyło się 5 niezapomnianych dla mnie wydarzeń biegowych.
Zacznijmy od początku.
MARZEC 2016
Mój początek biegowego sezonu z Maniacką Dziesiątką. Pamiętam, że wypadła tuż po moim „urlopie” w Izraelu. Założenie było podobne, jak rok wcześniej – lekko rozkręcić i nakręcić się przed zbliżającym się poznańskim półmaratonem. Bieganie na wyjeździe było, jednak nie takie jak sobie wymarzyłam. Gorący klimat nie sprzyjał budowaniu formy. Do tego pierwszy start po kontuzji. Pełna obaw stanęłam na linii startu. I wtedy zdarzył się cud. Wybiegałam czas o niecałą minutę gorszy niż rok wcześniej (45:15). Że ja potrafię nadal szybko biegać? Systematyczność popłaca.
Nawet, jeżeli nie jestem w stanie zrobić treningu w takim tempie, w jakim chcę, to nie znaczy, że mogę w ogóle go nie robić.
Z tą dewizą weszłam w Nowy Rok.
KWIECIEŃ 2016
Wielki dzień. Wielki start i…wielka plucha! Z pogodą wszystko było nie tak. Zero słońca, nieustający deszcz, olbrzymie kałuże na ulicach.
Na szczęście pomimo tego, że zawsze podchodzę do półmaratonu z należytym szacunkiem, to nie miałam spiny i złości, że pogoda nie sprzyja życiówkom. Cel był jeden: przebiec z uśmiechem na twarzy, bez kontuzji, bez przeszywającej trzewia kolki, w równym tempie i przede wszystkim z zapasem. Jeszcze rok wcześniej popukałabym się w głowę! Na zawodach? I nie na pełnym gazie?
Teraz już wiem, że warto. To był bardzo szczęśliwy bieg. Pomimo ulewy. Pomimo miliarda razy rozwiązujących się sznurówek. Nowa fantastyczna trasa prowadząca ku Międzynarodowym Targom Poznańskim. I ta duma, że znów dałam radę. Nieoceniona.
Czas: 1:43:54
Czasem trzeba odpuścić, żeby potem poczuć prawdziwą radość.
MAJ 2016
Szczerze maj to moment, kiedy na poważnie przestałam bagatelizować sygnały, które wysyła mi organizm. Pomimo braku ewidentnych medycznych wskazań, od jakiegoś czasu borykałam się z nieprzyjemnymi palpitacjami serca po intensywnych biegach. Nie miało być już żadnych zawodów, dopóki moje serce nie odpocznie. Jak dziwnie by to nie zabrzmiało.
Na charytatywny Bieg Świetlików zapisałam się za namową koleżanki. Decyzji nie żałuję, bo tak czarującej aury nie zaznałam jeszcze na żadnym biegu. Cała Cytadela oświetlona biegaczami. Magia! Do tego szczytny cel. Było ciężko, bo kto mi powie, że biegi na 5 km są lekkie? Czasu nie znam. Jedynie z rozmowy ze zwyciężczynią przypuszczam, że pobiłam swój rekord. Podobno biegłyśmy w okolicach 21 minut. Byłam drugą kobietą na mecie. Wiem, wiem to się robi nudne, ale znów byłam zadziwiona. Szczęście mieszało się z lekkim rozgoryczeniem. Koniec zawodów na długo.
WRZESIEŃ 2016
Najpiękniejszy i najbardziej traumatyczny bieg w roku, czyli Forest Run doczekał się osobnej relacji. Dodam tylko, że znów byłam drugą kobietą na mecie.
Bieganie sercem weszło mi w krew.
PAŹDZIERNIK 2016
Rok zakończyłam moim pierwszym biegiem górskim. Ćwierćultramaraton Bieszczadzki był prezentem dla mojego chłopaka. Zapisałam się przy okazji, czego zdecydowanie nie żałuję. To był strzał w dziesiątkę! Nieznana trasa, zero oczekiwań, w sumie zero porządnego przygotowania do górskich warunków. Uwielbiam takie niewiadome i tę ekscytację dziecka. Nie będę opowiadać, jak transcendentne było to przeżycie. Nie jestem w stanie oddać tego słowami. Po prostu polecam.
Co do przygotowań to rzeczywiście nie robiłam przed startem podbiegów, jednak sądzę, że w sprawnym i przyjemnym wchodzeniu-wbieganiu na górę bardzo pomogły mi mocne mięśnie nóg i core wypracowane poprzez ćwiczenia siłowe z obciążeniem, z którymi zaprzyjaźniłam się od czerwca. Od tego momentu nie dotknęła mnie żadna kontuzja. Siłownia nie jest taka zła biegacze! 😉
Choć w najśmielszych oczekiwaniach nie widziałam siebie w czołówce, to byłam minutę za II i dokładnie 13 sekund za III kobietą na mecie. Pech? Nigdy! Dla mnie to zaszczyt.
Czas: 1:32:26
Dzięki temu biegowi odkryłam nowe, nieskalane oblicze biegania.
Jak widzicie każdy bieg czegoś mnie nauczył.
Kocham ten sport. Każdy start wiążę ze wspaniałymi wspomnieniami. Nie jestem osobą, która bez motywacji w postaci zawodów, nie byłaby w stanie zebrać się na trening. To nie jest mi potrzebne, jednak takiej chęci życia nie jest w stanie dać żaden samotny bieg.
W tym roku oficjalnie nie pobiłam żadnej życiówki. Nie przebiegłam maratonu. Nie wybiegałam x km w miesiącu i jest mi z tym fantastycznie!
Nauczyłam się za to, że nie muszę zarzynać się na treningach, żeby utrzymać dobry poziom i mieć z tego całego zamieszania przyjemność.
Czuję w kościach, że 2017 rok przyniesie dużo dobrego, a życiówki przyjdą w swoim czasie.
Myśl o kolejnych startach przyprawia mnie o dreszcz (ekscytacji!), a to chyba dobrze, nie? 😉
A jakie Ty masz odczucia po swoim biegowym roku Drogi Czytelniku?
Wykorzystałeś w pełni swoje możliwości?
Pozdrawiam i życzę najlepszego w 2017 roku!
BĄDŹMY W KONTAKCIE
Obserwuj fanpage bloga. Bądź na bieżąco z ciekawymi materiałami i nowymi wpisami na Facebook oraz Instagram.
No Comments