Obsesyjne myślenie o jedzeniu staje się plagą naszych czasów. Dotyczy za grubych, za chudych, świadomych i tych mniej. Co mogę wnieść do tematu? Długo się nad tym zastanawiałam. Czy podejść czysto naukowo? Czy suche wyniki najnowszych badań są wystarczające, aby coś w sobie dogłębnie przetrawić i dokonać zmiany? Chyba nie do końca, co? I choć bardzo mocno wierzę w istotę rozwoju naszej cywilizacji poprzez naukę, to jednak podświadomie czuję, że w punkt trafiają do mnie przykłady osób mi podobnych.
Proszę, abyście mieli na uwadze, że moje poglądy nie muszą być jedyne i słuszne. Jestem tylko człowiekiem i choć z wykształceniem i pasją do dietetyki, to nie czyni mnie nieomylną. Nie mniej dogłębnie czuję, że historie, z którymi spotykam się na co dzień (i które są tak podobne do mojej) wymagają ode mnie szerszego komentarza. Bowiem zmiana kilku zatruwających życie przekonań może naprawdę przynieść poprawę.
Szczerze chciałabym wprowadzić tu odrobinę dramaturgii ;-). Tylko, że prawda jest prosta jak drut. Rozwiązania i moje doświadczenia są nadzwyczaj nieskomplikowane. Ale działają i wierzę, że to Cię przekona do zmian.
Powiedzmy sobie szczerze. Bez owijania w bawełnę.
Jedzenie przeradza się w obsesję, gdy najzwyczajniej na świecie nam go brakuje!
Eureka? Niekoniecznie :), nie mniej z początku zauważenie tego nie jest tak oczywiste… tym bardziej, że w mojej (i pewnie nie tylko mojej) opinii świat stał się bardziej „fit” niż być powinien. Chora dbałość o nasz talerz, o nasze ciała przeradza się w kolejną prężnie rozwijającą się gałąź biznesu. Doprawdy mam tego powyżej uszu! Pani dietetyczka w śniadaniowej telewizji opowiada, że fajnie jest jeść często i regularnie. Podaje przykłady. Śniadanie 300 kcal, obiad 400 kcal, kolacja 200 kcal, dwie przekąski 150 kcal. 1200 kcal dziennie? To jakaś kpina? Następnie pojawia się pani trenerka i namawia do tego, aby zawalczyć o siebie, zacząć regularnie ćwiczyć. Do tego gwiazdy promujące uzdrawiającą moc dziwnych, eko, zielonych mikstur, dosłownie krzyczące do nas z gazet, telewizji: „Ja jestem taka piękna i utalentowana, bo stosuję tylko superfoods, a tak w ogóle to czerpię energię głównie ze słońca i od innych dobrych ludzi”… Wszystko jest jak najbardziej ok. Wszystko jest dla ludzi. Wierzę, że mają oni dobre zamiary, tylko do jasnej ciasnej, weźmy poprawkę na informacje przekazywane do ogółu. Osobie zdrowej fizycznie i psychicznie (mającej tak naprawdę gdzieś kilokalorie, zafiksowanej na CAŁKIEM odrębnej dziedzinie życia), takie 1200 kcal – raz na jakiś czas – wcale nie musi zaszkodzić, a wręcz poczuje się lekko, fajnie i naturalnie wraca ona do swoich dawnych porcji.
Tylko, że kto zazwyczaj szuka rad dietetyków, trenerów, coachów? Tak. Dobrze myślisz. Ktoś kto sobie nie radzi (i nie ma w tym nic ujmującego wartości danego człowieka!), popada w obsesję, wini się za każdą spożytą kilokalorię… Czy takiej osobie pomoże częste i regularne jedzenie małych porcji? Czy to pomoże poradzić sobie z poczuciem winy po zjedzeniu śniadania o równowartości całego proponowanego w telewizji jadłospisu? Nie sądzę, a nawet jestem pewna, że tak nie jest. Niestety takie przekazy pogłębiają tylko poczucie beznadziei. Dają nam do zrozumienia, że nie potrafimy o siebie zadbać i jeść, jak normalny człowiek. Przykładów tych mogłabym naliczyć znacznie więcej niż… przystoi. Plaga ta nie rozpłynie się, tak po prostu, w eter. Zawsze pozostanie ziarno niepokoju, by wkrótce zakorzenić w nas nieprawidłowe wzorce i przekonania na temat zdrowego odżywiania.
Sądzę, że takie odniesienie się do wzorców, „autorytetów” (chcąc nie chcą wypowiedzi osób w telewizji, gazecie czy radiu stają się dla nas podświadomie ważniejsze i bardziej wartościowe, choć wcale nie muszą służyć naszemu zdrowi), to podstawa to zrozumienia skąd bierze się u nas obsesja.
Chcesz nauczyć się indywidualnie, jak komponować zbilansowane wege posiłki? Zróbmy to razem – prosto i skutecznie!
A może potrzebujesz gotowego planu żywieniowego?
➡ 2-TYGODNIOWY JADŁOSPIS WEGAŃSKI
No właśnie, gdzie jest początek obsesyjnego myślenia o jedzeniu?
Czy na pewno problem zaczyna się i kończy na jedzeniu?
Niekoniecznie. Porównywanie się, a następnie wyciąganie niewłaściwych wniosków. Nie docenianie swojej indywidualności i wyjątkowości. To tutaj gdzieś wyłania się według mnie początek problemu. Dopiero potem przekłada się to na nasze myśli o jedzeniu i zawartość naszego żołądka.
Mam poczucie, że w naszym otoczeniu brakuje jasnych i niestereotypowych przekazów. Szczupła sylwetka od zawsze łączona jest z małymi porcjami. Otyłość zaś z folgowaniem sobie. Bzdura! To przecież prowadzi nas do obsesji! Próbujemy na sobie. Nie działa. Wkurzamy się. Myślimy, że za mało się staraliśmy. Pogłębiamy patologiczne zachowania. Popadamy w obsesję. Tak to mniej więcej działa. Znasz to z autopsji?
Co w takim razie jest patologią? Co z mojego doświadczenia nie sprawdzi się nigdy, przenigdy, pod żadnym pozorem? Jakie przekonania prowadzą nas do obsesyjnego myślenia o jedzeniu?
Po pierwsze.
Muszę jeść regularnie.
Ok, fajnie jest jeść w miarę regularnie. Jednak to nie oznacza posiłków w zegarkiem w ręku. Takie nakręcanie się na daną godzinę, sprawia, że cała sytuacja związania z jedzeniem jest dla nas olbrzymim stresorem. Efekt jest oczywiście odwrotny niż byśmy zakładali. Staramy się zjeść jak najwięcej, ponieważ kolejny posiłek jest za X godzin. Boimy się, że do niego nie dotrwamy, zaczynamy zachowywać się asekuracyjnie, nie mogąc skupić się na niczym innym poza wyznaczonymi „świętymi” porami.
Po drugie.
Muszę jeść małe porcje.
Po stokroć bzdura! Wiem, co masz wtedy w głowie. Jak zjem na śniadanie więcej to a) odłoży się jako tłuszczyk, b) zjem też więcej na obiad, kolację, przekąski…następnego dnia…i tak bez końca, a masa ciała będzie rosła i rosła i rosła. Ehh. To tak nie działa. Uwierz mi. To najbardziej druzgocące, a jednocześnie błędne (no po prostu głupie) przekonanie jakie znam! Ale dobrze, że tutaj jesteś. Posłuchaj. Żeby obsesja się skończyła, musi skończyć się wiara w to, że od takich rzeczy się tyje. Możesz bez żadnego poczucia winy jeść posiłki, które mają 700-1000 kcal. Możesz po nich spokojnie zająć się codziennością. Zero obsesji jak to spalić. Siądź na pupie i zajmij się pracą/nauką/zrelaksuj się. Czy to następny posiłek czy kolejny dzień – będzie inaczej. Zjesz naturalnie i instynktownie mniej. Bez żadnego czary mary, bez tabletek i wykańczających treningów. A jedzenie przestanie być obsesją, ponieważ wreszcie zaczniesz słuchać swojego organizmu (dostarczać mu tyle energii, witamin, składników mineralnych, ile potrzebuje) i zobaczysz czarno na białym, że od tego się nie tyje.
Po trzecie.
Muszę trzymać się w 100% produktów uznawanych za zdrowe.
Obsesja lubi powstawać w warunkach tłumienia w sobie nie tylko emocji, ale też pragnień, chęci, ochoty. Od zawsze lubisz ketchup? Marzysz o nim, ale myślisz – przecież to sam cukier, przecież dietetycy zabraniają, przytyję od niego… Skończ z tym. Proszę Cię. Kup ten ketchup. Mamy teraz na rynku olbrzymi wybór. Nie musisz wybierać tego najbardziej syfiastego. Nie musisz mówić zawsze tak albo nie. Powiedz czasem – mogę. Mam dzisiaj ochotę na łyżkę ketchupu do kanapki? Mogę. Znam przecież umiar i wiem, że od niego nie przytyję!
Po czwarte.
Kolacja o przyzwoitej godzinie. 18-19 max.
Niejedzenie na noc i w nocy to temat rzeka (może osobny wpis?). Bardzo ważny w kontekście obsesji na punkcie jedzenia. Tłumienie swojego apetytu wieczorem. Wmawianie sobie, że od jedzenia na noc się tyje. To wszystko bezsensowne zakazy, które nijak się mają do zdrowego odżywiania swojego ciała, umysłu, a tym samym prewencji nadwagi czy jakichkolwiek chorób. Przypomnij sobie, jak wygłodniałym wilkiem jesteś z samego rana. Nie możesz spać. Wybudzasz się w nocy, burczy Ci w brzuchu, a po śniadaniu nie czujesz satysfakcji? Czas zmienić tę wieczorną gehennę. Kolacja u 21 to nie jest nienormalne zachowanie grubych, nieświadomych ludzi. To naturalne, że czasem jemy ostatni posiłek o 19, a innym razem po 21. Od tego również się nie tyje!
Po piąte i ostatnie.
Czas niejedzenia, to czas spalania.
Co autor miał na myśli? No właśnie mnie to również zastanawia.. Są to pewnie znane Ci triki „specjalistów”, polegające na tym, aby spalać niemal non stop i to bez wysiłku! Pracujesz cały dzień w biurze? Napinaj mięśnie, a najlepiej to zrezygnuj z krzesła, bo od stania spala się więcej kalorii… bzdura, po stokroć bzdura! I choć tabele kaloryczne mówią swoje, to czy naprawdę życie polega na wiecznej walce z kaloriami? Czy te sprytne deficyty wystarczą, aby być szczupłym? Uwierz mi, nie wystarczą. Nie mają sensu. Za to podwoją apetyt, stres, obsesję. Zestresowane ciało gromadzi (wodę, tłuszcz, no mięśni raczej nie ;-)). Zrelaksowane docenia to co ma i pozbywa się nadmiaru.
Więcej na temat nadmiernej aktywności fizycznej znajdziesz w moim osobnym wpisie, do którego przeczytania zapraszam Cię tutaj.
Powiedz mi teraz proszę.
Co o tym sądzisz? Czyż nie byłoby prawdziwym szaleństwem, gdyby właśnie takie przekonania prowadziły nas do zdrowia? Czy człowiek by nie zamęczył się na śmierć?
Spójrz jeszcze tutaj.
Obsesyjne myślenie o jedzeniu zdecydowanie pretenduje do zaburzeń odżywiania, dlatego też odsyłam Cię do metody leczenia opartej o wyniki Minnesockiego Eksperymentu Głodowego (Minnesota Starvation Experiment) – zajrzyj koniecznie na tę stronę. Nie powiem, żebym w 100% zgadzała się z jej założeniami, jednak już same wnioski wyciągnięte z MSE mocno zmieniają myślenie na temat zapotrzebowania energetycznego.
A może to ortoreksja?
Sprawdź to zaglądając tutaj – ten prosty test został przygotowany przez dr Stevena Bratmana, który po raz pierwszy odkrył ortoreksję właśnie u siebie.
Dziękuję za czas, który sobie poświęciłaś/eś. Tak! Sobie a nie mnie, bo to, że jesteś na moim blogu to cudna sprawa. Bardzo to doceniam. Jednak wiesz co ucieszy mnie najbardziej? Gdy wdrożysz tę wiedzę w życie i przekażesz dalej!
Z góry dziękuję 😉
BĄDŹMY W KONTAKCIE !
Wskakuj na Facebook oraz Instagram.
Komentuj i dziel się ze światem.
Twoja obecność z pewnością przyczyni się do nie jednego uśmiechu na mojej twarzy!
Chcesz 32 roślinne przepisy?
➡ ROŚLINNY EBOOK DLA KOBIET “W zgodzie z cyklem menstruacyjnym”
12 komentarzy
Jejku, dziękuję za kolejny mądry tekst. Niby już wiem że nie można się głodzić żeby schudnąć, ale ciągle gdzieś z tyłu głowy mam że może ostatni raz spróbować ??? No i te „święte pory” jedzenia, są moją zmorą, ale dzięki takim tekstom jak Twoje, cały czas się uczę i może w końcu zacznę słuchać swojego organizmu a nie zegarka czy mojego „rozumu”, dziękuję 🙂
To ja dziękuję Ci Justyna za komentarz! 🙂
„Święte” pory to jakieś przekleństwo, ale uwierz mi, tylko na początku. Głowa do góry 😉 wszystko jest do przepracowania!
kiedy trzymamy się danych godzin posiłków mam wrażenie, że po czasie tracimy takie naturalne uczucie głodu, ponieważ ciągle kierujemy się tylko tym o której możemy coś zjeść, czekamy na daną godzinę i czasem nawet jeśli jesteśmy głodni szybciej czy później, albo czekamy nie słuchając organizmu, albo wpychamy w siebie coś bo „to jest ta godzina”. to jedna z najbardziej niezdrowych relacji zdecydowanie. oczywiście warto kierować się czasem, wtedy kiedy mamy dosyć napięty grafik itd. wtedy musimy znaleźć te chwilę pomiędzy kiedy możemy coś zjeść, ale tak jak tutaj piszemy, chodzi bardziej o obsesyjne zachowania.
poza tym, wszystkie punkty które poruszyłaś są warte wzięcia pod uwagę i zaobserwowania czy czasem nie ciągnie nas w tą stronę. w dzisiejszych czasach trzeba być uważnym i silnym psychicznie na takie pułapki, na które narażają nas najczęściej media.
bardzo ciekawy wpis! czekam na więcej z tej serii 😉
Dzięki Daria za komentarz 🙂 dokładnie, moje przemyślenia odnoszą się do sytuacji już zaburzonej i patologicznej. Wtedy należy działać drastycznie, co jednak nie zmienia faktu, że gdy osoba z obsesją zaczyna na maxa „słuchać swojego organizmu”, a przy tym ma tak napięty grafik, że nie znajduje czasu na jedzenie, to potem okazuje się, że popada w kolejne zaburzenie, być może kompulsywne objadanie się, po okresach głodówki. To bardzo złożony temat, jednak czuję, że najgorsze i jednocześnie najprostsze do wytłumaczenia zachowania zostały dzisiaj przeze mnie naświetlone w tym wpisie.
:*
Agnieszka, super naprawdę. Ważne, żeby pojawiały się dla równowagi głosy rozsądku takie jakie Twój.
Dziękuję z całego serducha. Dzięki takim komentarzom wiem, że mój głos jest potrzebny. To bardzo budujące.
<3
Ja też dziękuję za ten ciekawy tekst, liczę, że jeszcze uda się poszerzyć ten temat, bo myślę, że jest to temat rzeka…
Jedzenie = obsesja to temat bardzo „na czasie” i nie ukrywam, że mnie też dotyczy. i niestety nie wszystko jest takie proste… bo przecież kiedyś jadłam „intuicyjnie” – jak normalny człowiek- ciasto na imprezach rodzinnych, czasem pizza, makaron, od czasu do czasu jakiś słodki napój, ale generalnie woda …bez koncentracji na tym czy dostarczam określoną dawkę węglowodanów, białek, tłuszczy – jakoś tak intuicyjnie dobierałam swoje menu i ważyłam ok. 65 kg (wzrost 170) i po jakimś czasie stwierdziłam, że ja wcale się z tym dobrze nie czuję, że jest mnie „za dużo”. I w głowie pojawiła się myśl, że lepiej zmodyfikować swoje menu, wykluczy pewne grupy produktów, w szczególności te przetworzone, słodycze(już nigdy!!- haha), ćwiczyć, ćwiczyć i jeść w określonych porach bo tak jakoś łatwiej nad tym wszystkim panować … i efekty się pojawiły.. więc bardzo trudno z tego zrezygnować w obawie przed powrotem „zbędnych kilogramów”… tylko właśnie pojawił się też problem.. bo przychodzą takie dni, że ma się chęć na konia z kopytami..ale za tym zaraz myśl-” ile to ja będę musiała ćwiczyć” albo np. „o jeeeny to takie niezdrowe i smażone i i le to tłuszczu…” jakiś obłęd..
odkąd jem żywność w większości nieprzetworzoną i w dużo większych porcjach niż kiedyś, przybyło mi kilka kilogramów (i obecna waga to 53 kg).. niemniej jednak ochota na kupne słodycze można powiedzieć, że właściwie zniknęła (co kiedyś było nie do pomyślenia i dałabym się pokroić za ciasteczka, cukiereczki…) więc duży plus, wyniki badań też mam wzorowe (cholesterol, żelazo itp.) ale pojawił się problem w postaci zaniku menstruacji.. i trzeba było podjąć kurację wywołującą, która trwa już kilka miesięcy a wyniki nadal wskazują fazę nie taką jaka być powinna dla kobiety w wieku (27 lat).. i zalecenie lekarza – „musi Pani przytyć” – haha, przecież ja wcale nie chce, bo wiem że każdy dodatkowy kilogram spowoduje, że nie będę się dobrze czuła z samą sobą ..już to przerabiałam… (chociaż i tak od stwierdzenia złego funkcjonowania hormonów waga podskoczyła z 48 do 53) i to chyba max jaki jestem w stanie zaakceptować… i jak tu pozbyć się tej obsesji?
Dziękuję Ci za ciepło słowo i Twoją historię 🙂 problemy hormonalne niestety są apogeum obsesji jedzenia i tutaj myślę, że mamy przed sobą nie lada wyzwanie psychologiczne a nie tylko dietetyczne. Trzeba szczerze sobie odpowiedzieć na pytanie jak bardzo mi na sobie zależy? Czy dalej się będę nad sobą uzalać (nie odbierz tego proszę personalnie!)? Czy wreszcie zawalczę o siebie? Poleciłabym bardzo wizualizacje, medytację, wyciszenie i przede wszystkim wsparcie kogoś zaufanego. Nie warto wracać do utartych schematów obsesyjnych ćwiczeń czy ścisłej diety, bo to tylko nakręca obsesję. Pozdrawiam z całego serducha!
Dziękuję za wpis bardzo chciałabym dowiedzieć się jakie jest Pani zdanie na temat por posiłków, na temat teraz tak słynnego stylu jedzenia IF ?
ściskam mocno
To ja dziękuję za komentarz 😉 tak jak wspomniałam we wpisie, jedzenie o ściśle określonych porach (dosłownie! jak 8:00 to 8:00 itp.) jest dla mnie bardzo niezdrową praktyką, która jeśli nie wynika z prawdziwego poczucia głodu, to prowadzi do zaburzeń odżywiania bądź je utrwala. Chodzi tu oczywiście o swego rodzaju elastyczność, ponieważ jeśli wiemy, że czeka nas jakieś długie zajęcie, podczas które nie będziemy mieć możliwości zjeść, to oczywiście mądrzej jest zjeść umiarkowany posiłek zawczasu. Co więcej nie warto też przesuwać tych pór posiłków do tego stopnia, że nagle śniadanie jemy na kolację. Wszystko z rozsądkiem.
Co do Intermittent fasting, to zdecydowanie odradzam podążać za jakimiś kosmicznymi wytycznymi, które krążą w internecie i określają jak długo, o jakich godzinach powinno się nie jeść.. natomiast jeśli IF rozumiemy jako naturalne podążanie za naszym poczuciem głodu, czyli czasem jedzenie 5-6, czasem 3 posiłków dziennie, czasem nawet pominięcie jakiegoś posiłku (ale nie zawsze!), to nie widzę w tym problemu. Szczególnie kobiety, są tak skonstruowane, że w zależności o fazy cyklu miesiączkowego, mamy często bardzo duże wahania apetytu i nie widzę potrzeby wkładania się w sztuczne ramy, jedzenia wtedy kiedy się powinno, a nie kiedy naprawdę ma się ochotę. To do niczego dobrego nie prowadzi, a na pewno do zgrabnej sylwetki, dobrego samopoczucia i satysfakcji z treningów.
Ściskam mocno!
Jako nastolatka wpadłam we wszystkie te pułapki i moje życie było koszmarem, w którym byłam sama. Robiłam nawet te idiotyczne napinanie mięśni. Ciągle kontrolowałam co, kiedy i o której zjeść. Nie pomagał mi w tym mój szkolny kalendarz, brak opcji na zdrowe posiłki i ogromny stres jedzenia przy kimś. To ostatnie wydaje mi się dziś czymś kosmicznym, ale był to mój realny, bardzo bolesny problem. Wprowadziłam zmiany, o których mówisz i wreszcie żyję! Jestem zdrowa, zadowolona, mam od lat stałą wagę (+/-2 kg) i kocham jeść, ale teraz celebruję jedzenie, nie traktuję mojego ciała i kalorii jak wrogów. Dziękuję za ten tekst. Pozdrawiam ciepło :*
To ja dziękuję Ci za ten pokrzepiający komentarz! Wszystkiego pięknego na nowej ścieżce życia! Oby jak najwięcej osób mogło odpuścić nasze głupotki 😉