bieganie
Biegowy sezon rozpoczęty. Gdy pierwszy start coraz bliżej, gdy debiutujemy, gdy zależy nam na życiówce… mętlik w głowie towarzyszy nie mniejszej ekscytacji. Żywienie przybiera ragę sprawy życia i śmierci! Tak, doskonale znam to uczucie. Te poszukiwania złotego środka. Jak dziś pamiętam swoje przerażenie. Co jeść przed biegiem, by mieć nadwyżkę energii, a jednocześnie nie przeładować jelit i zamiast na linii startu nie wylądować w kibelku?
Z relacją tą zanosiłam się cały tydzień. Mogę tłumaczyć się przeziębieniem, przesileniem jesiennym itp. Wymówek jest tysiące, ale czy naprawdę nie chcę się z Wami podzielić tym cudownym biegiem? Chcę, oczywiście, że chcę i to bardzo! Przenieśmy się zatem do soboty 17 września 2016 roku. Dnia, w którym przebiegłam wraz z moim chłopakiem (supportem) dające w kość 13 km, przez niektórych przyrównywane trudnością do biegów górskich.
MOJE POCZĄTKI
Pomysł zrodził się jakiś czas temu. Od kiedy tylko pamiętam zwracałam uwagę na to, aby zdrowo się odżywiać. Niestety nie zawsze mój stan wiedzy i świadomość pozwalały robić to racjonalnie. Łatwo się zgubić w gąszczu produktów, zaleceń „specjalistów”, którzy gloryfikują diety 1000-1500 kcal..
Postanowiłam zweryfikować i poszerzyć swoją wiedzę na studiach. Dietetyka na Uniwersytecie Medycznym. Brzmi dumnie. Nadzieje były olbrzymie. Zdobyłam licencjat (kontynuuję studia II stopnia), sporo umiejętności technicznych pracy w zawodzie, jednak ostateczne to nie uczelnia wpłynęła na preferowany przeze mnie sposób żywienia.