Od mojego powrotu z Tajlandii minęły 2 tygodnie. Kto by pomyślał! Przecież ten sam okres czasu spędziłam w Buddyjskim Ośrodku Medytacji (bardzo polecam to wyjątkowe miejsce) i miałam wrażenie, jakby to była cudownie dłużąca się wieczność, po to aby znienacka dobiec końca i pozostawić w człowieku niedosyt. Bo w takiej przestrzeni, niby przewidywalnej i spokojnej, prawdziwa droga w głąb siebie zaczyna się (co najmniej!) po parunastu dniach wewnętrznej walki. Spokój zachwiany może być przez wydawałoby się najgłupsze ludzkie potrzeby. I tak też w moim przypadku uwydatniły się dwie pozornie oddalone od siebie płaszczyzny (przynajmniej długo nam już nieznane na zachodzie). Poczucie bezpieczeństwa dyktowało to czy , że będę mieć co włożyć do garnka, że nie będzie pływać w nim mięso, czy też inne niezidentyfikowane produkty odzwierzęce. Dopiero gdy poczułam się pewna, otworzyłam się na powtarzalność, rytuały, medytację. Niczym niezmącony umysł był w stanie skupić się na tu i teraz, a medytacja zaczęła sprawiać prawdziwą frajdę.
Podczas tego 3-tygodniowego pobytu w kraju Tajów miałam okazję poznać najróżniejsze potrawy i choć w niewielkim stopniu zrozumieć ich jakże ciekawą filozofię gotowania i wspólnego jedzenia. Nie raz kubki smakowe odmawiały posłuszeństwa. To w Azji przecież po raz pierwszy poczułam, jak to jest być naprawdę przesłodzonym czy nie móc przejeść ostrego. Ale, żeby nie było tak tragicznie i nieludzko, to odkryłam też masę przepysznych i w pełni roślinnych dań czy przekąsek, dla których z chęcią bym tam wróciła. Uwierzcie mi, że podczas pobytu myśli takie wydawały się być abstrakcyjne! Z perspektywy czasu zmieniłam zdanie i jestem pewna, że z listą, którą Wam za chwilę przedstawię możecie śmiało podbijać tajskie rewiry. Będziecie zachwyceni oferowanymi Wam smakami!
Wszystkie potrawy są w pełni wegańskie, choć musicie uwierzyć na słowo, że na prowincji Bangkoku znalezienie ich graniczyło z cudem. Tłumaczenie po angielsku jest bezskutecznym monologiem. Powiem Wam, że mając nawet karteczkę z wypisanymi po tajsku prośbami (bez mięsa, bez sosu rybnego, bez sosu ostrygowego, bez jaj…) lokalsi mieli olbrzymi problem i z uśmiechem na twarzy odsyłali mnie do kolejnego stanowiska. Nie mniej trochę na nosa, trochę z pomocą mniszek a potem dzięki podróży na wyspy udało mi się odkryć, że w rzeczy samej wśród tego gąszczu iście niewegańskich potraw kryje się całkiem sporo roślinnych i do tego bardzo popularnych przysmaków. Wszystko naprawdę tanie, jak barszcz, zaskakujące i wybitnie dobre (niekoniecznie wybitnie zdrowe)! Listę zaczynam chronologicznie wraz z początkiem mojej podróży. Niestety brakuje w niej zdjęć dosłownie 3 tajskich słodyczy. Tak to już jest, że to co zazwyczaj najbardziej mi smakuje, zapominam sfotografować ;).
MANGO STICKY RICE
Klasyk, na który trafiłam już na samym początku podróży, choć w nieco odmienionej wersji. To był bardziej pudding z mocno wyczuwalnymi ziarenkami ryżu i musem z mango. Klejący, nieziemsko opływający mleczkiem kokosowym i bardzo słodki. Powiem Wam, że na połączenie ryżu z mango i kokosem musiał wpaść ktoś naprawdę genialny! Niestety słodkości i delikatności azjatyckiego mango nie da się podrobić. To dostępne u nas jest inne, włókniste.
OWOCE KTÓRYCH DOJRZAŁOŚĆ JEST NIE DO PODROBIENIA
W Polsce importowane mango, papaja czy liczi nigdy mnie tak nie zachęcają do nieustannej konsumpcji. W sumie liczi nawet nie bardzo mi wcześniej smakowało. Było kwaśne i mdłe, a tutaj jakby inny owoc! Do tego zajadałam się świeżym jackfruitem. Nie sądziłam, że jest taki słodki i ciekawy w formie. U nas przecież kojarzy się z najbardziej nowatorskimi, wegańskimi knajpkami, gdzie wykorzystywany jest, jako fake meat. Odkrycie wyjazdu i to za grosze!
WODA KOKOSOWA PROSTO Z KOKOSA
Nie wymaga wielkich komentarzy. Zdjęcie mówi samo za siebie. Woda ta bardziej już świeża nie może być. Kokos jest przekrajany na naszych oczach. Jest orzeźwiająca, naturalnie słodka i bez sztucznego, mdławego posmaku, jak to się często zdarza w przypadku tej z plastikowej butelki. A co najistotniejsze natura zaopatrzyła ją w niemal idealne proporcje wszelkich minerałów i węglowodanów, co czyni ją najzdrowszym i najbardziej skutecznym izotonikiem! W Tajlandii poza centrum można kupić już za 20 batów.
LODY KOKOSOWE PODAWANE W KOKOSIE
Te lody to hit! Przyznam Wam, że pierwszy raz spróbowałam ich bez upewniania się czy aby na pewno nie są na krowim mleku. Intuicja podpowiadała mi, że to niemożliwe w tym kraju. Przeczucie było trafne, gdyż lody są w pełni wegańskie (na mleczku i wodzie kokosowej). Naprawdę obłędne i co nie często zdarza się w przypadku tajskich deserów… nieprzesłodzone. Przy zakupie mamy do wyboru przeróżne dodatki. Mój typ to orzeszki ziemne z suszonym ananasem i daktylami w syropie. Gdyby ktoś jednak zapragnął połączyć sobie chleb tostowy z lodami, to są takie opcje :D.
SMAŻONE SEZAMOWE KULKI Z NADZIENIEM Z FASOLI
Kolejne pozytywne odkrycie, niestety pomieszane też z odrobiną rozczarowania, a może raczej niezrozumienia. Używanie fasoli (szczególnie mung) do deserów byłoby ekstra, super, wystrzałowym rozwiązaniem, gdyby nie ilość cukru, jakim ta fasola jest zasypywana. Jednej, dwóch tłuściuutkich kuleczek sobie nie odmawiałam, ale na dłuższą metę dosyć zamulający smakołyk. Nie polecam zaczynać tak dnia. Zjazd gwarantowany.
CZEKOLADOWE MLEKO MIGDAŁOWE W KARTONIKU
Pamiętacie czasy małych soczków czy akcję „Pij mleko, będziesz wielki”. W Tajlandii można by spokojnie ją przeprowadzić ze 100% wegańskim mlekiem migdałowym, to tego czekoladowym, dostępnym na każdym rogu w 7-Eleven i kosztującym 20 batów (ok. 2 zł!!!). Tak! Nie żartuje! To mleko traktuję, jako wielkie odkupienie rozczarowań, jakich doznałam, gdy zobaczyłam, że nie wszyscy mnisi jedzą wegetariańsko i, że kolejne 2 tygodnie pobytu mogą skończyć się dla mnie na ryżu, owocach i przesłodzonej fasolce mung… oczywiście piszę to z przymrużeniem oka, bo po 2 dniach rozeznania okazało się, że jest wiele alternatyw i cały czas odkrywałam coś nowego. Poza tym nauczyłam się nie wybrzydzać i cieszyć z tego, co mam.
BABECZKI Z MĄKI RYŻOWEJ (TODDY PALM CAKE- KHANOM TAN)
Uwaga, uwaga! To jest to, co z pewnością chcę powtórzyć w Polsce! Nigdy nie spotkałam się z tak puszystą i pięknie zabarwioną na pomarańczowo babeczką, która nie ma w składzie jajek! Jak dla mnie kulinarny majstersztyk i potwierdzenie tego, jak genialną mąką jest mąka ryżowa, choć nie bez znaczenia może mieć tutaj również cukier z tajemniczo brzmiącego toddy palm lub sok z dyni. Różnie internety podają 😉 Będę weryfikować.
MASSAMAN CURRY Z DYNIĄ I SŁODKIMI ZIEMNIAKAMI
Szczerze muszę przyznać, że tajlandzkie jedzenie nie do końca przypadło mi do gustu od strony dań wytrawnych. Pad Thai jest ok, ale albo za ostry albo brakowało więcej warzyw. Bodajże yellow curry też mnie nie powaliło, aż zaczęłam przeszukiwać Happy Cow (świetny przewodnik po wege miejscówkach na całym globie) i znalazłam oszałamiające Massaman Curry na wyspie Phi Phi (w Dow Vegetarian Restaurant). Okazało się strzałem w dziesiątkę! Nieziemsko kremowe za sprawą orzeszków nerkowca zblendowanych w sosie, bardzo ale to bardzo aromatyczne dzięki wyjątkowej mieszanki curry pochodzącej z muzułmańskich kręgów i dosłownie z górą warzyw (kawałki ziemniaczków, dyni, fasoli szparagowej, mini kukurydzy, kapusty, marchewki w jednej misce!). Zamawiałam na obiad chyba 3 dni pod rząd i jeszcze mi było mało! Z olbrzymią przyjemnością wypróbuję i podzielę się z Wami na blogu :).
MINI PUDDINGI KOKOSOWE W NALEŚNIKU (KHANOM KROK)
Kolejny uliczny deser, który pomimo śmiesznie niskiej ceny, zachwyca swoją finezją i delikatnością. Czego to ci Tajowie nie wymyślą! Znów bazę stanowi cukier palmowy, mleczko kokosowe i mąka ryżowa, czyli.. prawie zdrowo, bo kto by na wakacjach przejmował się każdym gramem cukru! I choć momentami moja cera wołała o pomstę do nieba, to tydzień po powrocie wszystko wróciło do normy i nie uważam, żeby te kilogramy cukru i tłuszczu w ostatecznym rozrachunku jakoś mi zaszkodziły.
CIASTO Z FASOLI Z PRAŻONĄ CEBULKĄ (KHANOM BA BIN tylko, że jeszcze z fasolą)
Proste jak drut. Słodkie jak cukiereczek. Ale, żeby nie było tak nudno na koniec, to nasza święta trójca – mleczko kokosowe, mąka ryżowa i cukier palmowy zostały przełamane posypką z prażonej cebulki! Dziwaczne, ale naprawdę bardzo smaczne. Zresztą kto inny miałby bardziej to docenić, niż nie osoba, która na co dzień zajada się hummusem z plasterkami kiszonego ogórka, jabłkiem i rukolą? I jeszcze do tego przepisuje to swoim pacjentom. Bleeee 😉
I wiecie co Wam powiem na koniec?
W Tajlandii uważa się, że samotne jedzenie posiłku przynosi pecha, dlatego Tajowie jedzą zawsze w grupie przyjaciół i rodziny.
kuchniaazjatycka.com
Nie ważne, jak słodkie, ostre czy roślinne. Od Tajów powinniśmy uczyć się jedzenia RAZEM. Nawet w pracy. Na ziemi. Bez skrępowania. Rękoma, z uśmiechem od ucha do ucha 😆
Koniecznie daj znać czy miałaś/eś okazję spróbować tajskich przysmaków i czy zgadzasz się z ich kulturą jedzenia?
Przesyłam świąteczną energię pełną jeszcze tajskiego słońca!
2 komentarze
Jejaaaaa tyle się naoglądałam ostatnio jedzenia w Azji, że mam w planach podróż do Tajlandii w najbliżej przyszłości – jak tylko już będzie bezpiecznie na świecie. ;( Na pewno skorzystam z Twojego postu, bo jedzenie to będzie najważniejszy punkt wycieczki.
Haha to tak jak u mnie to bywa 😉 bardzo mocno życzę Tobie i sobie tego, żebyśmy znów mogły podróżować! P.s. prowadzisz świetnego bloga i te zdjęcia (!) cudne <3