fbpx
ROŚLINNIE, W PODRÓŻY

Czego o zdrowym podejściu do odżywiania nauczyłam się od tajskich mniszek?

Minął dokładnie rok i trzy miesiące od mojej podróży w poszukiwaniu…no właśnie czego? Po co musiałam lecieć aż do Tajlandii? Czemu nie wybrałam typowo turystycznej wycieczki po najpiękniejszych zakątkach tego kraju, w zamian dając się dobrowolnie „usidlić”? Przeżyłam dwa wyjątkowo długie tygodnie w miejscu zupełnie monotonnym. Czas jakby się zatrzymał.

Gdy podejmowałam decyzje o wyjeździe, chyba nie do końca wiedziałam po co i dlaczego to robię. Tak po prostu mówiła mi intuicja. Potrzebowałam jakiegoś spokojnego miejsca na ziemi, żeby pewne rzeczy poukładać w głowie. A jak pewnie się domyślacie, im dalej od domu, tym lepiej.

Wybraliśmy zatem z partnerem tajemnicze miejsce na obrzeżach Bangkoku. Wiedzieliśmy, że panują tam ścisłe określone zasady, których należałoby przestrzegać z szacunku do mniszek.

Codziennie, przez bite czternaście dni te same rytuały. Pobudka o 6, poranny wypad na targ (po pożywienie w formie darów), akceptacja tego co będzie mi dane do jedzenia (z bardziej niż zakładałam ograniczonym wyborem wege opcji), brak dostępu do internetu i jakichkolwiek mediów, brak ciepłej wody (to akurat nie problem w takich warunkach klimatycznych ;)), zakaz spania par razem w jednym kuti (domku) i toaleta, do której nocna wyprawa przypominała trochę przygody Indiana Jones. To tylko kilka niedogodności, które potrafią nauczyć człowieka prawdziwej pokory. My Europejczycy (wiem. generalizuję) jesteśmy maksymalnie rozpieszczeni. Budujemy sobie gniazdka, swoją cudowną strefę komfortu, z której wyjście może oznaczać dużo bólu dupy. Tak, piszę o Tobie, sobie i bardzo wielu znanych mi osobach. Zdecydowanie większość z nas nie lubi wychodzić poza ogólnie przyjęte standardy, co przekłada się na wszelkie dziedziny życia. Przestajemy cieszyć się z małych rzeczy i na wszelkie propozycje zmiany z góry odpowiedź brzmi – „nie, to nie dla mnie”.

Niestety z czasem człowiek zaczyna wewnętrznie płakać, bo te jego nawyki i udogodnienia, wpędzają go w coraz większą i głębszą pustkę. Staje się coraz bardziej dorosły i poukładany.

Dopiero będąc tam na miejscu, byłam w stanie odpuścić, poluzować gatki, oddać kontrolę, którą tak bardzo chciałabym mieć cały czas nad swoim życiem i… jedzeniem.

Mniszki jadły nieskomplikowanie – to, co podarowali im ludzie, jeden do maksymalnie dwóch razy dziennie (ok, czasem coś przegryzły, ale nie były to duże posiłki), zawsze wspólnie, o tej samej porze. Generalnie chyba nigdy nie widziałam ich drugiego posiłku. Podejrzewam, że jednak bazę stanowiło to, co zjadły rano. Zawsze z uśmiechem dzieliły się swoim pożywieniem, jednak kogo by tam obchodziło, czy JA nie jedząc mięsa, pokryje swoje zapotrzebowanie na białko? Czy posiłki są lekkostrawne i nie za ostre (borykałam się jeszcze wtedy z problemami trawiennymi, które na szczęście należą teraz do przeszłości) lub czy w wegańskich daniach nie będzie produktów sojowych, na które jestem uczulona? Czasem zdarzało się tak, że cała w skowronkach odkładałam coś odpowiedniego dla mnie na obiad, po to by potem zajrzeć do lodówki po nic…😬 ktoś zrobił czystki i…. nie pozostawało nic innego, jak zaakceptować fakt, że znów będą jeść słodki biały ryżu, ze słodkim bananem i słodkim mlekiem ryżowym 😄 (którego akurat w pobliskim sklepie było pod dostatkiem!). Dla w pełni świadomej żywieniowo dietetyczki to nie mała lekcja pokory. Głowa i żołądek podpowiadały, że NIE DA się najeść czymś co ma niemal same cukry proste. Natychmiast po posiłku czułam się głodna. Zajadałam więc głód nieprzyzwoitymi ilościami łatwo dostępnych rodzynek i orzeszków zimnych. Czułam że jestem 100 mil poza swoją strefą komfortu, ale teraz z perspektywy czasu wiem, że największy problem był w mojej głowie. Jak wielkim utrapieniem była dla mnie zbyt duża wiedza żywieniowa, jak również olbrzymia obawa przed powrotem dolegliwości refluksowych (cały czas ostro i tłusto)! A co najlepsze sama dobrowolnie postawiłam się w tej sytuacji. Groteska.

Zatem co zmieniło się w moim życiu? Pewnie sama spodziewałam się odkrycia fenomenalnej techniki medytacji i uważności, która odmieni moje życie (co nie zmienia faktu, że doznałam głębszej medytacji). A ja znów skupiłam się na mojej działce czyli jedzeniu 😀 a raczej odpowiedniej z nim relacji. Dostałam porządnego kopniaka w tyłek. Doceniłam jedzenie, do którego mam dostęp ot tak. Przestałam fokusować się na konkretnych makroskładnikach, wiedząc już na pewno, że jeżeli mój organizm naprawdę potrzebuje ekstra białka, to zawsze dosadnie wysyła mi adekwatne sygnały, a ja wtedy (będąc w Polsce) mam cały wachlarz możliwości, aby je uzupełnić. Nic nie trzeba robić na zapas. Nie warto zamartwiać się zawczasu.

Obserwacja mniszek podczas posiłków dała mi więcej niż nie jedna książka o holistycznym odżywianiu się. Były radosne i BARDZO wdzięczne. A ja zawsze myślałam że mnisi są cały czas poważni, wyciszeni i skupieni!

Swoim przykładem pokazały mi, że należy z całego serca doceniać to co się ma. Cieszmy się i korzystajmy z możliwości jedzenia posiłków zbilansowanych i dopasowanych do naszych smaków, ale też nie pogadajmy w panikę jeśli przez parę a może nawet paręnaście dni będziemy odcięci od naszych ulubionych i sprawdzonych produktów. Jeśli naprawdę zależy Ci na zdrowiu, to pamiętaj że stres związany z jedzeniem potrafi być gorszy od paru nietrafionych posiłków a gdy będą już sprzyjające ku temu warunki, to Ty z pewnością podejmiesz dobrą decyzję i wrócisz do wspaniałego i pełnego wartości odżywczych pożywienia 🙂.

 

Tajskie przygody utwierdziły mnie w następujących przekonaniach

  1. W ekstremalnych warunkach każde jedzenie jest DOBRYM źródłem energii, warto nauczyć się pokory i skończyć z wybrzydzaniem.
  2. Nie ma nic piękniejszego niż sklepy z pełną gamą kasz, pieczywa na zakwasie i strączków – nasza polska rzeczywistość nie została jeszcze tak zasypana przez cukier i plastik…
  3. To, że raz na jakiś czas rezygnujemy z pełnego białka, węglowodanów złożonych, błonnika, witamin i minerałów nieprzetworzonego pożywienia, to nie znaczy, że umrzemy :D, jak komicznie by to nie zabrzmiało, czasem już samo negatywne nakręcanie się sprawia, że posiłki nie są dla nas satysfakcjonujące i nam po prostu szkodzą.
  4. Dobrze jest być świadomym, jak fantastycznie wpływają na nas nieprzetworzone, pełne warzyw i owoców dania, by z pełną wdzięcznością powrócić do nich w sprzyjających warunkach i najzwyczajniej na świecie docenić, to co się ma!

A do jakich wniosków Ty dochodzisz, kiedy nie jesteś w stanie zjeść tego, co byś chciał? Jesteś wściekły i chcesz kontrolować sytuację, czy może nauczyłeś się pełnej akceptacji?

 

Wasza ~biegająca do lodówki~ :*

 

BĄDŹMY W KONTAKCIE !
Wskakuj na Facebook oraz Instagram.
Komentuj proszę i dziel się ze światem 🙏
Twoja obecność z pewnością przyczyni się do nie jednego uśmiechu na mojej twarzy!
Previous Post Next Post

You Might Also Like

2 komentarze

  • Reply Basia 25 lutego, 2019 at 11:50 am

    Temat dla mnie bardzo ciekawy, bo zawsze się spinam między tym co wiem że powinnam jeść a tym co mówi intuicja. Teraz w ciąży nabrało to szczególnego znaczenia, bo nie zawsze udaje mi się jeść książkowo, po prostu pewne rzeczy mnie odrzucają, a mam za dużą wiedzę żeby tak jeść co chcę. Ciekawi mnie jest ta granica, na której człowiek może jeść byle co, obstawiam że jest znacznie większa niż wmawiają nam media. To przedziwne że ludzie w dzisiejszych czasach, gdy jedzenia nie brakuje, są tak spanikowani czy jedzą optymalnie. A i tak najdłużej żyją Ci któ®zy przeszli wojnę albo głód, a nie Ci optymalni. Długi temat, ale bardzo fajnie że go poruszyłaś, bo jako osoba naładowana wiedzą też musisz wrzucać na luz pewnie czasem, co zresztą udało Ci się w Tajlandii, gratuluje

    • Reply Agnieszka 26 lutego, 2019 at 10:13 am

      Trafiłaś w punkt tym komentarzem. Dziękuję <3 właśnie całe życie byłam pewna, że trzeba być bardzo czujnym, bo każde odstępstwo skończy się katastrofą (chyba właśnie gazety, głupkowate programy w tv wyrobiły w nas taką panikę, choć pewnie sprawa jest bardziej złożona). Teraz wrzuciłam na luz i szczerze powiem Ci, że właśnie odstępstwa sprawiają, że potrafię zaobserwować co bardziej mi służy, a co np. było tylko zachcianką czy wynikało właśnie z podróży i niemocy dostania niczego innego. Gdy czuję coraz mocniej, że mój organizm domaga się danego składnika, np. białka, to nie popadam w panikę, że nie mam pod ręką ukochanej cieciorki a jem np. jaja (w Tajlandii). Jak chce tłustego to nie zjadam awokado, jeśli w danej chwili nie mam na nie ochotę (choć uwielbiam!), tylko np. tłustą tartę itp. Takie wybory może nie są najzdrowszą z możliwych opcji, ale ja czuję się psychicznie odciążona i nie stresuję całego środowiska wokoło 😉 a Tobie również życzę podążania za intuicją, bo jest ona mądrzejsza niż nam się wydaje 🙂

    Leave a Reply